„…Możemy wyruszyć na tę drogę, aby nauczyć się miłości pokornej, która zbawia i daje życie, aby porzucić egoizm, dążenie do władzy i sławy…”
Homilia Ojca Świętego Franciszka
w Niedzielę Palmową 20 marca 2016 r.
„Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie”, głośno wołał rozradowany tłum pozdrawiający Jezusa. Także i nam udzielił się ten entuzjazm: kiedy wymachiwaliśmy palmami i gałązkami oliwnymi, wyraziliśmy uwielbienie i radość, pragnienie przyjęcia Jezusa, który do nas przychodzi. Tak, podobnie jak wszedł do Jerozolimy, tak samo pragnie wejść do naszych miast i do naszego życia. Tak jak uczynił to w Ewangelii, wjeżdżając na osiołku, tak samo pokornie przychodzi do nas, z tym że przybywa w „imię Pańskie”: z mocą swojej Boskiej miłości przebacza nasze grzechy i jedna nas z Ojcem i z samymi sobą.
Jezus cieszy się z powszechnie okazywanej ludzkiej życzliwości i kiedy faryzeusze nakazują, aby uciszył On dzieci oraz wszystkich innych skandujących na Jego cześć, On im odpowiada: „Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19,40). Nic nie jest w stanie powstrzymać tego entuzjazmu towarzyszącego powitaniu Jezusa, nic nie przeszkadza nam w znalezieniu w Nim źródła naszej radości, radości prawdziwej, która trwa i udziela pokoju, ponieważ tylko Jezus może nas uwolnić od więzów grzechu, śmierci, lęku i smutku.
Ale dzisiejsza Liturgia uczy nas, że Chrystus nie zbawia nas przez tryumfalny wjazd do Jerozolimy, czy też wielkie cuda. Apostoł Paweł w drugim Czytaniu w dwóch słowach przedstawia syntezę odkupienia: „ogołocił samego siebie” i „uniżył samego siebie” (Flp 2,7.8). Te dwa wyrażenia pokazują nam, dokąd doprowadziła Boga miłość do nas. Jezus „ogołocił samego siebie”; pozbył się Bożej chwały i stał się Synem Człowieczym, aby stać się solidarnym we wszystkim z grzesznikami; On, który jest bez grzechu. Nie tylko to: żył pośród nas pod „postacią sługi”; nie króla ani księcia, lecz sługi. Tak więc „uniżył samego siebie”, a otchłań jego uniżenia, jak nam to ukazuje Wielki Tydzień, jest bez dna.
Znakiem tej miłości „aż do końca” jest umycie nóg. „Pan” i „Nauczyciel” pochyla się do samych stóp uczniów tak, jak tylko słudzy to czynili. Przez przykład pokazał nam, że potrzebujemy, aby dosięgła nas Jego miłość, która pochyla się nad nami. Nic więcej nie możemy uczynić. Nie moglibyśmy kochać, jeśli wcześniej nie zostalibyśmy umiłowani przez Niego; bez doświadczenia jego zaskakującej czułości i bez świadomości, że prawdziwa miłość polega na konkretnej służbie.
Ale to jest tylko początek. Upokorzenie, jakiego doznaje Jezus, osiąg swój szczyt w Męce. Zostaje sprzedany za trzydzieści srebrników i zdradzony pocałunkiem ucznia, którego wybrał i nazwał przyjacielem. Pozostali prawie wszyscy uciekli i Go opuścili. Piotr się Go zaparł trzykrotnie w krużganku świątyni. Upokorzony na duchu przez drwiny, zniewagi i oplucie. Cierpi na ciele okrutną przemoc. Doświadczył biczowania, a korona z cierni uczyniła Jego twarz nie do poznania. Znosi także zniesławienie i niesłuszny wyrok władz religijnych i politycznych: stał się grzechem i został uznany za złoczyńcę. Piłat potem posyła go do Heroda, a ten do rzymskiego namiestnika. Kiedy odmówiono Mu wszelkiej sprawiedliwości, Jezus na własnej skórze doświadcza również obojętności, ponieważ nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za Jego los. I myślę o wielu ludziach, wielu zepchniętych na margines, wielu uciekinierach, uchodźcach, o tych, za których los wielu nie chce wziąć odpowiedzialności. Tłum, który jeszcze przed chwilą oddawał Mu chwałę, swoje uwielbienie przekuwa w oskarżenie; woli nawet, aby zamiast Niego uwolniony został morderca. W taki sposób dochodzi do śmierci na krzyżu, tej najboleśniejszej, hańbiącej, zarezerwowanej dla zdrajców, niewolników i największych zbrodniarzy. Opuszczenie, zniesławienie i cierpienie nie są jeszcze szczytem jego ogołocenia. Aby być solidarnym z nami we wszystkim, na krzyżu doświadcza tajemniczego opuszczenia przez Ojca. W opuszczeniu jednak modli się i powierza się: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Zawieszony na drzewie oprócz wyśmiania doświadcza ostatniej pokusy: prowokacji, aby zejść z krzyża, aby zwyciężyć zło siłą i ukazać oblicze boga potężnego i niezwyciężonego. Jezus natomiast właśnie w tym momencie, w chwili największego unicestwienia, objawia prawdziwe oblicze Boga, którym jest miłosierdzie. Przebacza swoim oprawcom, otwiera bramy raju skruszonemu łotrowi i kruszy serce setnika. Jeśli ogromna jest tajemnica zła, to nieskończona jest Miłość, która w nią wkracza, docierając aż po grób i bramy piekieł, przyjmując całe nasze cierpienie, aby je odkupić, wnosząc światło w ciemności, życie w śmierć, miłość w nienawiść. Wydaje się nam daleki sposób działania Boga, który się wyniszczył dla nas, podczas gdy nam jest trudno zapomnieć nieco o sobie. On przychodzi, aby nas zbawić. Jesteśmy wezwani, aby wybrać Jego drogę; drogę służby, daru, zapomnienia o sobie. Możemy podjąć tę drogę, zatrzymując się w tych dniach, aby spoglądać na Ukrzyżowanego, „katedrę Boga”, aby nauczyć się miłości pokornej, która zbawia i daje życie; aby odrzucić egoizm, gonienie za wielkością i za sławą. Przez swoje uniżenie Jezus zachęca nas, abyśmy szli tą drogą. Skierujmy nasze spojrzenie na Niego i módlmy się, abyśmy zrozumieli choć trochę z tej tajemnicy Jego wyniszczenia się dla nas; i w ten sposób w skupieniu rozważajmy tajemnice tego Wielkiego Tygodnia.
[polski tekst homilii Ojca św. zaczerpnięty z: radiomaryja.pl]
Tags: homilie, Kościół, liturgia, Papież Franciszek, Watykan, Wielki Tydzień